Wszystkie zdjęcia na tym blogu są mojego autorstwa, nie zezwalam na ich kopiowanie, umieszczanie na innych blogach czy gdziekolwiek bez mojej wiedzy . Nie kradnę i nie chciałabym być okradana. Jeżeli wzoruję się na pracy innej osoby, poinformuję osobę zainteresowana i oznaczę ją pod zdjęciem.

poniedziałek, 22 czerwca 2015

bluzkowy debiut

Było szydełkowo, było komunijnie, to dziś niech będzie dwa w jednym. 

Jak już niektórym z Was wiadomo z jednego z moich poprzednich postów, w maju mieliśmy okazję gościć, jak to na ten konkretny miesiąc przystało - na komunii. Pokazywałam już komunijne kartki, prezentowałam komunijny album, dziś przyszła kolej na kreację, w jakiej wystąpiła moja mała dama. Właściwie to nie żadna kreacja, a część garderoby, hihi, ale słowo  kreacja to już taki polot i bardzo dumnie brzmi. 

Kiedy w marcu pracowałam nad szydełkowymi poduszkami, wpadł mi go głowy pomysł zrobienia bluzeczki dla córy.  (prezentacja poduszek za jakiś bliżej nieokreślony czas, bo jeszcze im tyłu brakuje)
Zaczęło się niewinnie, od kwadratów, z którymi na samym początku sama nie wiedziałam co zrobię. Cały projekt powstawał spontanicznie w trakcie tworzenia. Wyszło co wyszło, osobiście jestem zadowolona z efektu, tym bardziej, że to moja autorska praca, pomijając fakt, że w ogóle pierwsza w takiej formie. 
Nie rozpisuję się zbytnio, bo czas wyjątkowo mnie goni w tym tygodniu. Przedstawiam Wam córcię w bluzeczce i już sobie spadam do domowych obowiązków.

Fotunie tylko dwie, bo bluzeczki samej w sobie nie fociłam, a nie będę tutaj zawalać miejsca rodzinnymi zdjęciami :) 





Buziam Was serdecznie i życzę miłego i pracowitego tygodnia. Nie żeby złośliwie, co by Was praca zawaliła, ale żeby było twórczo :) 

a skoro szydełkowo dzisiaj, to niech i na wesoło będzie na dobranoc :) 


 

czwartek, 18 czerwca 2015

Szał na Lalylale

Witajcie Pracusie.
Dziś będzie u mnie  szydełkowo i dziecięco, czyli kolorowo i miło. Tak sądzę.
W miniony weekend powstała pierwsza w mojej karierze szydełkowej Lalylala. I pewnie nie powstałaby tak prędko, ale zbliżają się urodziny koleżanki mojej córci, więc musiałam coś wykombinować w ramach prezentu. Zawsze dzieciakom robię coś sama, więc i tym razem nie mogło być inaczej.
Zastanawiałam się, co by zrobić i wtedy przypomniałam sobie, że już dawno temu natrafiłam na słodziaste laleczki by Lalylala. Postanowiłam więc zrobić takie cacko dla Liany. Jako że ja taka do zwalania wszystkiego co do joty nie jestem, moja Lalylala jak  i dwie kolejne, powstała z głowy, nie stosowałam się do opisów, bo jak po mojemu, to po mojemu. Lalylala jest specyficzną laleczką, bo ma krótkie nóżki i długie rączki. Wszystkie tego typu laleczki są bardzo słodkie i przytulaśne.  Projektantką tych słodziaków jest Lydia Tressel, grafik, projektantka stron internetowych, ilustratorka, mieszkająca i pracująca w Monachium, czyli nie tak znowu daleko ode mnie. No, prawie sąsiadka :)

Wracając do mnie, a właściwie do mojego tworu....... Jako pierwsza powstała misia królisia, jak ją nazwała moja córcia. Misia królisia miała być prezentem dla wspomnianej koleżanki, ale to się już dawno zmieniło.  Po zrobieniu królisiowej lalylali córcia poprsoiła, żeby zrobić też jakąś dla niej.  Jako że mamy sezon truskawkowy, postanowiłam więc zrobić lalę w truskawkowym ubranku. Taka słodka, czerwona, wydawała mi się być idealną lalą dla córci. Cóż, moje dziecię szybko postawiło mnie na ziemię, bo już w połowie pracy stwierdziła, że dla niej będzie królisia, a dla Lany, truskaweczka. No nic to, niech więc tak będzie.

Jeszcze w niedzielę lalunie wybrały się na truskawki na pobliskie pole ......



Oj, szalały tam jak wariatki, rozrabiały, a jak zwróciłam im uwagę, że to bądź co bądź miejsce publiczne i wypadałoby się jakoś zachowywać,  Truskawka strzeliła focha i się obraziła.



Na całe szczęście szybko jej przeszło i już po chwili wszystko wróciło do normy. Była grzeczna jak aniołek.


I nawet z koleżanką Misią Królisią się przytulała znowu :)



Po powrocie do domu Truskaweczka upiekło nam ciasto w ramach przeprosin za nieodpowiednie zachowanie :) Było pyszniutkie, szybko zniknęło :)



Taka to nasza weekendowa historia. 

Żeby jednak tak całkiem łatwo nie było, do kompletu, na zamówienie mojego synka powstała trzecia lalunia, tym razem w smoczym kubraczku.  Jeszcze ciepła, skończona dziś przed piętnastą.  Prezentuje się słodko, ale tak naprawdę jest naszym, a właściwie moim obrońcą. 
Kiedy pracowałam nad kolcami smoka, musiałam je oczywiście najpierw przypiąć szpilkami do ciała stwora, żeby je jakoś równo przyszyć. A że późno już było, ciemno, szyć mi się nie chciało, to poszłam spać, zostawiając lalkę nafaszerowaną szpilkami na moim roboczym stole. Niestety pod lalką zostawiłam też i telefon, który z samego rana był pilnie potrzebny mojemu małżowi. Biedny żuczek złapał smoka i tym samym zrobił sobie poranną akupunkturę, budząc się tym samym w trybie ekspresowym. Akurat po nieprzespanej nocy chciał dzwonić do dentysty, bo ból zęba nie dawał mu żyć, ale po takim kłującym szoku nawet ból zęba mu przeszedł. Wniosek: Akupunktura działa  cuda :)

Dziś już smoczysko jest gotowe i mam nadzieję nikomu więcej krzywdy nie zrobi.  Skrzydła w oryginale kompletnie mi się nie podobają, więc zrobiłam je nieco inaczej.  
Oryginalne lalylale można podziwiać na stronie www.lalylala.com




Lalylale powstały z bawełny z dodatkiem akrylu w przypadku buzi i nóżek truskawki. Szydełko 2 mm, wypełnienie poliestrowe. Wysokość truskawki 30 cm, Misia Królisia 28 cm, smok 29 cm.
Teraz córcia zamówiła sobie kolorowego kotka, a najlepiej kilka, w ramach prezentu urodzinowego. Do 8 lipca mam jeszcze kilka dni, więc może coś zrobię. Pomijam fakt, że na warsztacie leżą mi dwa bieżniki szydełkowe do roboty, top dla Mileny, trzy poduszki i cała masa innych rozpoczętych projektów.  Kocham rozpoczynać naście prac jednocześnie :) 

Buziam Was słodko !!!!!

niedziela, 14 czerwca 2015

Komunijny album


Obiecałam,że w tym poście zaprezentuję Wam komunijny album, jaki robiłam dla naszego rodzinnego komunisty, więc grzecznie wywiązuję się z obietnicy.  Pisać wiele nie będę, bo ile można marudzić na ten sam temat, czyli odwieczny brak czasu?  Temat wszystkim dobrze znany, choć Wy jakoś bardziej zorganizowane jesteście, bo tak sporadycznie na blogu to chyba tylko ja bywam. 
Poniedziałek mam wolny, miałam posta pisać jutro, ale nawet udało mi się zmobilizować przed snem :) Tym sposobem jutro będę mieć więcej wolnego, czyli więcej uda mi się posprzątać, pewnie umyję okna, zrobię masę prania, ugotuję obiad...... to się nazywa wolne, hihi.


Album zachowany jest w kolorystyce zielonej z brązowymi dodatkami, które to swój kolor zawdzięczają kawie rozpuszczalnej. Wycinane z papieru 270 g, moczone w kawie, są nie do zdarcia, twarde jak skała. Jak na pierwszy komunijny album, uważam, prezentuje się ciekawie.  Na uwagę szczególnie zasługują kółka, którymi połączone są karty albumu. Nie mogłam nigdzie u siebie zakupić kółek, więc wykorzystałam te, które które zbywały mi od łazienkowych karniszy z żabkami. Nigdy nie były mi potrzebne, bo potrzebowałam samej szyny, ale tak zostawiłam, że może kiedyś na coś się przydadzą. No i właśnie po ponad trzech latach się przydały :) To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że nie wolno, absolutnie nie wolno wyrzucać niczego, co kiedyś gdzieś może być przydatne.















sobota, 30 maja 2015

kartkastycznie, komuni....stycznie

Niby jestem, a jakoś jakby mnie nie było. Wiem wiem, obiecałam, nagadałam, miałam wrócić, no ale ni cholery z czasem nie wyrabiam. Dziś niby luźniej, niby bez stresu, a jednak zupełnie inaczej niż przez ostatnich kilka lat.  A jakaż to przyczyna niby? Taka zmiana, jedna na lata ???? Ano, pane Havranek...... taka to zmiana, że dziecię moje starsze zwane synem, a szczegółowo bardziej zwane Wiktorem (po polsku mit W, nicht mit V) właśnie to stworzenie moje wielkie, a jednak małe, śpi dzisiaj po raz pierwszy poza domem. Wygnałam go do przedszkola, a co. Jak tak lubi tam siedzieć i po dojczlandzku szprechać, to niech sobie tam na noc zostanie, hihih. Żeby jednak na wyrodną matkę nie wyjść (a może tylko, żeby się ten fakt nie wydał) wyjaśnić muszę, że jako vorschulkinder, czyt. przedszkolaki (bardziej szczegółowo do mojego dziecia, dzieć, szkodnik niebawem do szkoły pędzący), więc właśnie owe szkodniki dziś mają wielki obóz z przedszkolankami. Grill, wędrówki wieczorne z latarkami, nocowanko w śpiworze..... Matko kochana, zaczynam czuć się tak jakby staro? Dobra, matki starszych dzieci się teraz nie wypowiadają !!!!!!! Dzieci rosną, czas ucieka, człowiek się starzeje, a właściwie to dojrzewa, doświadczenia nabiera. Doświadcza, oświadcza.....

 A skoro już o oświadczaniu, to ja i wszem i wobec i w ogóle tak, oświadczam, że żyję mimo wszystko i robótkuję w każdej wolnej chwili. Takowym sposobem w ostatnim czasie powstało kartek kilka, a że maj od lat sezonem jest na misia (ups, to nie ta bajka) oczywiście komunijnym sezonem przecież jest, więc z tej to okazji karteczki poczyniłam na zamówienie. Jedna nawet mi się skapnęła, bo ja też gościem komunijnym byłam w tym roku. Do mojej karteczki jeszcze albumik zmaściłam niewielki, ale o nim w innym terminie, bo by mi się tutaj fotki nie zmieściły wszystkie, a przecież i miejsca na wasze pozytywne achhhhhhujące i ochhhhhhhujące komentarze pozostawić muszę nieco.  Dobra, za brak komentarza się gniewać nie będę, bo sama z komentami na bakier jestem ostatnio. Ale Wy wiecie przecież, że mi się wszystkie Wasze prace bardzo podobają. 

Nie rozciągając zbytnio tematu, toć ja nie Anna, ani nie Danuta, a Marty to raczej takie konkretne są przecież (Buahahahaha, słyszałam ten szyderczy śmiech)... Kończąc marudzenie, fotunie zamieszczam i idę pilnować telefonu z nadzieją, że jednak dzieć mój nie przebudzi się w środku nocy w przedszkolnej sali i nie stwierdzi, że jednak wypadałoby się w matkę rodzicielkę wdać i mordę na pół wsi rozedrzeć, bo mu się do domu zachce. Noooo..... bo ja taka odważna byłam kiedyś, a teraz to jeszcze bardziej, haha. 

W temacie karteczek, na początek najbardziej chodliwe u mnie od lat trzech modele (faktycznie, bo ja ich setki robię, buahaha) 
Poniższe cztery sztuki w najbliższą niedzielę trafią do łapek jednej komunistki w Norwegii. Od babci, od cioci, od wujka i od chrzestnego. Zdjęcia nie robią furrory, bo część robiona srajfonem, a to jednak nie aparat z górnej półki, pomimo że sam srajek najtańszym nie był.







Moje kopertówki oczywiście są przeciwieństwem swojej nazwy, ale skoro już taką formę mają, poniekąd właściwą dla swojej nazwy, to niech się zwą właśnie tak. Forma w pełni rozkładana, na bazie 270 g, więc masywna i nie do zdarcia :)








Tutaj już karteczki dla innych komunistów, aż dwóch :) 
Kopertówka (tym razem właściwa, nie rozkładana) w kropki groszki, dla naszego tarnowskiego komunisty od moich rodziców.





Z poniższego foto karteczka sztalugowa jako mój dodatek do albumu (o nim następnym razem), pozostałe dwie dla komunisty Mieszka (na zamówienie oczywiście). Kłosy i chlebek wycinane skalpelem, bo ja pracowita mróweczka jestem. Taka faraonka, nie do wytępienia, hihi.

 

Naturalnie w przybliżeniu... karteczka moja...



i pozostałych sztuk dwie ... kielich oczywiście też skalpelowy :)





W temacie digistempli jeżeli ktoś wie które od kogo, będę wdzięczna za podpowiedź. Zmieniłam komputra i nie skopiowałam sobie folderów z digami, a miałam skatalogowane wg projektantek. Teraz muszę się pobawić od nowa i w ten sam sposób stemple od dziewczyn pozbierać, żeby nie było, że ktoś poszkodowany przeze mnie jest. 

Tyle w temacie kochane babeczki. Północ dochodzi, dzieć mój śpi, bo telefon milczy (odpluć:tfu tfu tfu..... i odpukać ) Tylko musicie puknąć się za mnie, bo ja umalowana jeszcze jestem :) 
Łojoj, znów powiało ode mnie..... Jak to mi kiedyś pewna miła pani powiedziała ...... mam cięty język.  Dzięki bogowej nie ucięty, ale cholera wie jak to będzie za czasów pana D..y. 
poniżej niepotrzebne skreślić:
  • UP
  • UD

Może mi ten język nieco ukrócą, jak tu jakaś cenzura na blogi wpadnie, i kontrolować będą, czy na końcu każdego posta AMEN napisano :) 
Osoby usilnie wierzące proszę o wybaczenie, nie chcę tutaj obrażać poglądów religijnych, tym bardziej że temat komunistyczny. Komunijny, przepraszam. 
Buzi cmok, bo głupoty wypisuję.

wtorek, 19 maja 2015

powrót w szczególnych barwach ...

Po masakrycznie długiej, niemal pięciomiesięcznej przerwie pojawiam się znów. I na dobry wieczór wyskakuję z pytaniem

CZY MNIE JESZCZE PAMIĘTASZ ???

Dziewczynki moje kochane, tak dla przypomnienia:
Mam na imię Marta, starością swą sięgam nieco ponad lat 33 :)
Normalnością nie grzeszę, urodą z resztą te nie, ale mam tak ciut ciut zdolne łapki. Przynajmniej tak mi się wydaje, a skoro mi się coś wydaje to musi tak byc i basta.
Nie przejmujcie się brakiem miękkiego znaku nad literą "z" i "c", bo przeciez zakupiłam nowego notebooka tylko coś do końca w nim nie działa. Dobra, zmiana, podłączyłam sobie klawiaturę ze starego peceta i już mam literki jak się należy. Cóż, wygląda na to, że muszę zareklamować sprzęt. Całe szczęście, że mam chociaż unijną gwarancję, bo jakbym jeszcze musiała z tym dziadem do Polski jechać, to chyba taniej byłoby kupić kolejnego lapka.

Drugi dzień pisania posta.

Tego jeszcze nie grali, żeby napisać w ciągu dnia zaledwie kilka zdań. Tak to u mnie ostatnio z czasem bywa, że nawet kilka zdań to dla mnie nie lada wyczyn.Pracy sporo, zajęć domowych cała masa, do tego robota w ogródku..... aj długo by pisać, więc o działaniach ogródkowych napiszę w kolejnym poście, bo to te poniekąd rękodzieło, hihi.
Nie będę tutaj teraz sobie dooperelami zaśmiecac posta, bo właściwie to ma byc gadanina o kolorku majowym, jaki to u naszej Danusi rządzi. Szefowa na całe szczęście telefonicznie poinformowała mnie coz to za barwa na tapecie jest, bo z moją częstotliwością szperania po sieci, to pewnie przed Bozym Narodzeniem bym się zorientowała, ze jakieś ecru i beze było w zabawie kolorkami. 
Odpowiadając na pytanie bodajze odnośnie kolorku na marzec pisałam, że beż by mi odpowiadał, bo akurat takową pracę majstruję i proszę bardzo, mamy maj i kolorek jak ta lala dla mnie. Dobrze że szefowa uświadomiła mi ten fakt, kiedy byłam w Polsce, bo jeszcze udało mi się obfocić robótkę, która de facto trafiła do mojej mamci w ramach prezentu na dzień matki. Mowa oczywiście o bieżniku, a właściwie o serwetce, którą chciałam zmajstrować już od bardzo dawna. Miałam nadzieję że wyjdzie nieco większy twór, ale wzór tak mi się podoba, że nawet nie byłam szczególnie zła na rozmiar końcowy. Oj, nie obyło się bez prucia. Kilka razy się machnęłam, no dobra, dwa, ale zorientowałam się po kilku rzędach, więc trafiało mnie, że tyle roboty muszę powtórzyć. Tym sposobem pracę nad dziełem odkładałam na kilka długich dni, zanim znów podjęłam próbę jej ukończenia. Na całe szczęście się udało i dziś mogę pochwalić się moim szydełkowym dziergadłem.






Żeby formlaności stało się zadość, dopisać muszę, że twór mój ląduje u Danusi w cyklicznych kolorkach.

 
Pytanie nieobowiązkowe, aczkolwiek ważne od Danusi: Jakie widzisz plusy i minusy  zabawy kolorystycznej i co byś w niej zmienił/ła?

Zacznę od tyłu(tak jak misie lubią najbardziej, hahaha) nie zmieniałabym nic, bo człowiek ma już taką naturę, że do wszystkiego się przyzwyczai, choćby i było do czterech liter :) Dobra, powiało złośliwością, ale nie mam żadnej konstruktywnej odpowiedzi na to pytanie. Minusów można by się było dopatrzeć sporo, bo każda baba i z igły widły zrobi, ale po cholerę szukać? Lepiej usiąść na doopie, zrobić swoje i nie marudzić zbytnio. Doba jest za krótka, żeby jeszcze sobie zbędnej roboty dokładać. 
Plusów z kolei jest tak dużo, że nie będę ich nawet wymianiać, bo mi miejsca braknie w poście. 

Co do upodobań do kolru, oczywiście go lubię, bo bardzo pasuje do moich najczęściej brązowych fatałaszków. Niestety kolor sam w sobie jest cholenie niepraktyczny, bo ciągle się brudzi a ja nie mam chęci ani czasu na ślęczenie nad praniem. Że nie wspomnę o moich beżowych ścianach w salonie, które niegdyś zostały pokolorowane przez moją córcię i wyglądają teraz nie powiem jak. Ale może tego lata uda mi się pomalować ściany, o ile czasu odrobinę znajdę. Narazie przemeblowanie zrobiłam i większość udało mi się ukryć za meblami, hihi. 

Minęła piętnasta, zaraz dzieciarnia wpadnie do domu, więc zmykam do obowiązków. Ufff.... Udało mi się słów kilka naskrobać. Duma MIĘ rozpiera !!!
Buziam Was !!!!!! 

sobota, 28 lutego 2015

małpiszcze :)

Dziś ostatni dzień kolorowego, pomarańczowego tym razem wyzwania u Danutki. Wczoraj podczas romantycznej pogawędki z organizatorką obudziłam się, że przecież w styczniu robiłam małpkę na prezent dla kolegi Wiktorka. Jak wiecie, moja obecność w blogosferze jest ostatnimi czasy bardzo znikoma, więc siłą rzeczy nie publikowałam żadnych moich robótek. Teraz wydawało mi się, że małpka będzie ok, ale dopiero dziś przeczytałam wytyczne do wyzwania i wątpliwości mnie ogarnęły, czy aby na pewno mój zwierz łapie się na imprezę ???  Jak się załapie, to będzie super, jak nie, to nie. Łaski bzzzzz...... Tak to jest, jak się człowiek nie nastawia na takie występy i nie czyta co i jak. Ostatnio w ogóle nie wiem co się dzieje u Was, mam nadzieję, że będzie mi to wybaczone. 

Od jakiegoś czasu nie jest u mnie lekko, dużo pracy i zajęć wszelakich, lekarze, badania, do tego absolutnie siadnięta psycha. Aj, co ja tutaj marudzić będę. Operacja zaplanowana na 26 marca, bo migdały dokuczają, paciorkowiec się panoszy, ale że ja pietra mam przed nożem, wczoraj operację odwołałam. Dobra, żartowałam. Chłopa mi na tourne wywiało, będzie w domku dopiero początkiem kwietnia, więc zaplanowałam sobie, że rodzice do dzieciaków przyjadą, bo co ja niby mam zrobić? Do bidula dzieci nie oddam, a w szpitalu minimum trzy dni mam zostać. Z mojego planowania jak zawsze nici. Mamcia moja ciśnienie ma jak cholera wysokie, więc mowy nie ma o wyjazdach. Tym sposobem moje krojenie odkładam na przyszłość, oby daleką.  

Dobra, dobra, nie o operacjach miała być mowa, a o małpie.

Małpeczka ma się dobrze (przynajmniej miała się dobrze w styczniu) Jest wesolutka, pomarańczowa, z balonikami ...... A co, nie widzicie ??  Opisuję ją, a fotki wyraźne są przecież, haha. 







Dzieciaki moje na mycie czekają, więc pędem piszę co mam pisać i jak zawsze spadam do obowiązków domowych. 


Co do koloru pomarańczowego, to chyba szczególnie za nim nie przepadam. Dlaczego ?? A skąd ja niby mam to wiedzieć ? Tak mam i już. 
Pomarańczowe ciuchy w ilości niewielkiej są owszem, tyle że w szafach dzieci. Ja posiadam jedną rudą bluzkę, którą raptem raz miałam na sobie :)  Aaaaa i buty letnie jedne miałam pomarańczowe w ubiegłym roku. No... to nie jest jednak tak źle. 

Danusia coś tam marudziła, że coś jakiś kolorek na marzec ? Jakby to kogokolwiek obchodziło, czego ja bym sobie w tej kwestii życzyła. Dobre sobie. Ale jak już się tak baba uparła, to ja bym chciała różowy (wiem, odpada bo już był) Właściwie wszystkie kolory jakie by mi pasowały, już były. No i co ja mam napisać ? Że co mam se chcieć ?? Bieżnik ecru mały robię już od miesiąca (robię, pruję, pruję i robię) Normalnie w dwa wieczory się taki robi, ale ja po jednym rządku na dobę maksymalnie mogę zrobić, bo tyle czasu wolnego mam. I to głównie w przerwie na papierosa. Jak już go robię, to ja na marzec chciałabym kolor ecru, bo takim pracuję :)  I nawet szansa jest, że do końca marca uda mi się go skończyć, pod warunkiem, że znów na koniec rzędu się nie zorientuję, że na jkego początku popełniłam wielki błąd. 
Poza tym lubię ten kolor i basta :)

Dobra dobra, bo z tego wszystkiego posta skończę i bez banerka pójdzie i wtedy dopiero mi się od Danusi oberwie. Ale żeby tylko od niej. Jak mi tu szeryfka Anna opr zapoda, to mi się dopiero słabo zrobi. A i na bank jeszcze kilka takich porządkowych by się tutaj znalazło, chętnych w te pędy mnie zrypać z góry na dół :) 

Banerek więc na miejsce  !!!!!!!! 



O czymś zapomniałam?? Mam nadzieję że nie. W takim tempie po klawiaturze zasuwam, że teraz mam masę błędów do poprawienia :) Żartowałam, tylko jeden błąd popełniam nagminnie. Chyba mam manię wyższości, bo zaczynając zdanie do słowa z początkowymi literami Ja...... ZAWSZE mam pierwsze dwie wielkie litery.  Bo JA to JA. Ciekawe co by na to Freud powiedział :) 

Jeszcze najważniejsza w tym poście poprawka. Pomysł małpki pochodzi stąd. Ja od siebie dodałam tylko balony. 

Teraz to już wszystko.
Buziam Was mocniaście, słodziaśnie, i jak tam jeszcze chcecie. NO !!!!! W cztery litery nikogo całować nie zamierzam :) 

czwartek, 29 stycznia 2015

Niebieski styczeń

Witajcie Kochane. Nie mam ostatnio zbyt wiele czasu na publikowanie postów, niestety nie mam go również na zaglądanie na Wasze blogi. Wiąże się to z tym, że po powrocie z Polski pracuję cztery dni w tygodniu, w sobotę mam całą masę domowych obowiązków, którym nie jestem w stanie podołać w tygodniu. Masę czasu spędzam na szydełkowaniu zamówionych czapek, na dokładkę muszę się zabrać za krzyżykową metryczkę na zamówienie. Pali mi się wszystko w rękach.

Żeby nie przedłużać, bo i czasu nie mam wiele na epopeje, przejdę do konkretu, czyli do Danutkowej zabawy w kolorki. Grudzień musiałam ominąć, ale tym razem postanowiłam zrobić małą drobnostkę. Oczywiście z pisaniem posta tyle mi zeszło, że nawet nie zmieściłąm się w pierwszej setce. Tak, tak kochane. Setunia osiągnięta u Danusi, więc świętujemy !!!!
Zmaściłam niebieską sukienusię dla lali mojej córci. U Danutki pracę zaliczę, a córcia jakoś nie obraziła się, że lala przyodziała dziurawą kieckę. Śmiem nawet twierdzić, że na jej buźce pojawił się grymas, do złudzenia przypominający uśmiech :)

Co do koloru niebieskiego, za gówniarza uwielbiałam ten kolor bardzo. Ściany, sufit, podłoga i meble były na niebiesko. Nawet drzwi i klamkę pomalowałam farbą na niebiesko. Do dziś u rodziców w moim dawnym pokoju została niebieska wykładzina i te wstrętne zaciapane na niebiesko drzwi. Na chwilę obecną jedyną niebieskością która budzi we mnie pozytywne emocje jest niebo, szczególnie, kiedy zawita na nim słoneczko :) Ale kto niby tego nie lubi ?


A teraz do rzeczy. Fotunie, banerek i spadam. Przepraszam Was bardzo za brak komentarzy pod Waszymi niebieskimi pracami, ale ja już nawet nie wiem jak się nazywam. Dziś skończyłam robić dla klientki dwie czapki Hello Kitty. Mniejsza biała i większa różowa. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że kolory miały być na odwrót. Przepracowana jestem, więc jutro prosto z pracusi pędzę po nowe moteczki i będę dziergać na nowo czapulki. Te, które mam pójdą na sprzedaż kiedyś w przyszłości :) 







Oczywiście obowiązkowy banerek  :) a tutaj link do zabawy.



Buziaki ogromne i do poczytania mam nadzieję jeszcze w tym roku, hihi :)

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Powroty są słodkie

Witam Was ciepluchno w tym Nowym Roku. Jako że z życzeniami nie wyrobiłam, ani świątecznymi, ani z noworocznymi, dziś, z lekkim poślizgiem życzę Wam wszystkiego najpiękniejszego, całej masy pomysłów, tony wolnego czasu, i spełnienia wszystkiego, co Wam tylko do głów przyjdzie.

Po ponad trzech tygodniach nieobecności wracam do Was, choć jeszcze zdecydowanie na zwolnionych obrotach. Muszę zarobić porządnego kopniaka w moje szanowne cztery litery, żeby nabrać rozpędu i wziąć się porządnie za jakąś robótkową dłubaninę. Pomimo długiego urlopu zdecydowanie się nie leniwiłam, ale o moich poczynaniach na polskiej ziemi napiszę raczej w kolejnym poście.  Dzisiejszy post poświęcam na odrobinę słodyczy.

Zawitaliśmy do domku w piątek późnym wieczorem a już w sobotę musiałam wziąć się za myślenie i pieczenie torta dla mojego sześcioletniego już syncia, bo w przedszkolu dziecię moje musiało przecież imprezkę jakąś zrobić. Pobawiłam się nieco barwnikami i upichciłam kolorowe ciasto, żeby torcisko nie było takie całkiem nudne. 
Nie mając jeszcze pomysłu na wykończenie dzieła zmaściłam sobie masę cukrową i oblizując łyżki wpadł mi do głowy pomysł na tort z Angry Birds. Polepiłam jakieś stworopodobne dziwolągi, jak na pierwszy raz z masą cukrową i tak wyglądające nieźle.  
Kiedy dziecię moje zobaczyło poukładane na desce dziwolągi i całą resztę dodatków, krzyknęło głośno i dobitnie MAMO, DZIĘKUJĘ !!!! ANGRY BIRDS !!!! SUUUUPER !!!!!  

Nie ważne, że efekt ulepionych Birdsów nie zadowala mnie szczególnie, ale dla takiego okrzyku warto było. Przy kolejnym takim torciku będzie już zdecydowanie lepiej i matka mądrzejsza już będzie. Przecież tym razem nikt mi nie powiedział, że masę najlepiej schłodzić w lodówce, żeby nabrała plastyczności, więc początkowo się nieco męczyłam, bo ustrojstwo nie chciało ze mną współpracować. Dopiero jak za karę wpakowałam dziada do lodówki, w niedzielę masa był już posłuszna i lepiła się w rękach jak ta lala. 
Niestety nie posiadam fociszczów z etapu konsumowania torciszcza, więc mogę tylko słownie Wam nakreślić, że pomiędzy kolorowymi warstwami ciasta była biała i turkusowa masa, oczywiście budyniowa, bądź jak kto woli, maślana.  Na wierzchu tort posmarowany jest masą zieloną, jak widać na załączonym obrazku. Nie chciałam całości pokrywać masą cukrową, bo tyle cukru to nawet dzieciom mogłoby nie smakować. A w torcie dla dzieci przecież chodzi o to żeby nie tylko wyglądał, ale i smakował. Toteż i masa nie jest idealnie rozłożona, bo mnie już niedzielny wieczór zastał i paćkałam po świeżo ponczowanym cieście. Jak ktoś w temacie to wie, że takie mokradło ściąga się wraz z masą. Niestety. Nie miałam czasu na schłodzenie naponczowanego ciasta przed smarowaniem. 

O mamuniu, ależ się rozpisałam z tymi słodkościami.  Żeby już tak całkiem słodko nie było, zapodam Wam fotunie torcika. I tutaj będzie bardzo nie dietetycznie, bo do kolekcji dochodzą jeszcze foteczki z imprezy rodzinnej, na której to gościł torcik na sportowo w wersji football. Syn mój już na zakończeniu mistrzostw wiedział, że torcik będzie miał właśnie taką formę, więc matka wyjścia nie miała, musiała stanąć na wysokości zadania. Ciasto to samo, tylko masy nieco inne, bo w boisku jeszcze tiramisu na gościnnych występach :) Musiałam coś na szybko dorobić, bo ktoś masę podjadał przy pracy i mogło murawy zabraknąć :) Trzeba było po łapach prać gada, ale tak samemu sobie ból zadawać?  

Torciki jak widać w tym sezonie na zielono, haha. Tak wyszło, hihi. Dobrze, że nie khaki, bo by mi jeszcze pewna pani D ukraść chciała :) 



Ciacho nawet się na fotkę załapało na krótko przed ponczowaniem. Później przyszedł stary i skończyło się focenie pracy cukiernika. Lepiej unikać głupich pytań i komentarzy, bo z tym moim trutniem to po ludzku się nie da.






Narobiłam Wam smaka na słodkości? To już biegusiem do nocnego zasuwać po czekoladkę. Tylko grzecznie przynieść do domku i schować na jutro do kawuni, bo od nocnego wcinania cukru doopka rośnie. 

Tym miłym akcentem.....

Miłej nocki robaczki kochane, ja mam jeszcze nieco roboty w domu. Od powrotu ciągle coś robię, a bałagan jak był, tak jest. Nie było mnie w domu trzy tygodnie, a tu w każdym kącie jakieś koty się zadomowiły. Na szczęście nie miauczą i karmić nie trzeba, ale jak się gadzin odkurzaczem nie pogoni, to same nie pójdą. Z resztą  kto by tu koty na takie zimno i deszcz wyganiał. Niech sobie siedzą jak im dobrze.  :)

W kolejnym pościku będę się chwalić, wspominać, opowiadać, żalić, wypłakiwać.... Na dziś zdecydowanie wystarczy bazgrania.

Buziaki CMOK